Ja te¿ wróci³am z Torunia pe³na emocji i wra¿eù. Chcia³am pisaÌ o tych swoich wra¿eniach na gor¹co, od razu po powrocie do domu - niestety, zamiast spokojnie pogr¹¿yÌ siê w b³ogiej kontemplacji, natychmiast wpad³am w ob³êdny wir zdarzeù, który nie pozwala³ na d³u¿sze skupienie i u³o¿enie tamtych odczuÌ w ramy opowieœci. Teraz min¹³ ju¿ tydzieù, jednak odczucia, jak s¹dzê, nadal s¹ doœÌ œwie¿e i pozwol¹ siê ³atwo wydobyÌ na powierzchniê pamiêci.
Toruù wita³am w nastroju odpowiednim do beethovenowskich grzmi¹cych emocji, bowiem do koùca nie wiedzia³am, czy zd¹¿ê na koncert z powodu fatalnie spóŸniaj¹cego siê poci¹gu. Zatem nie by³o doœÌ czasu, by zachwycaÌ siê piêknie rozœwietlon¹ romantyczn¹ Starówk¹, wspania³ym gmachem Dworu Artusa. Kiedy wreszcie na piêÌ minut przed rozpoczêciem koncertu opad³am wreszcie na krzes³o w przepysznym otoczeniu z³oconych ornamentów, kryszta³owych ¿yrandoli, barwnych witra¿y, nadal serce bi³o mi mocno i dramatyczne dŸwiêki Egmonta odezwa³y siê w nim niczym echo w³asnej mojej burzy

ToruĂąska orkiestra moim zdaniem stanĂŞÂła na wysokoÂści zadania. To byÂła kiedyÂś orkiestra kameralna, i coÂś z tej kameralnoÂści w niej pozostaÂło, co pasowaÂło klimatem, brzmieniem do tej zabytkowej Sali, a jednoczeÂśnie nie odejmowaÂło mocy brzmienia symfonice

Zatem Egmont zabrzmia³ soczyœcie, przejmuj¹co i tragicznie i przej¹³ mnie rozkosznym dreszczem

Dyrygent Zbigniew Graca jest specjalist¹ od dzie³ operowych. I mo¿e byÌ szczególnie bliski naszemu sercu, bo przecie¿ jako dyrygent WOKu przygotowywa³ tam tak¿e wiele oper Mozarta i od pocz¹tku wspó³tworzy³ mozartowski Festiwal! Tote¿ mi³o go by³o ujrzeÌ w Toruniu przy okazji koncertu Ingolfa. Tutaj te¿ spisa³ siê œwietnie i wspaniale, jak myœlê, dogadywa³ z orkiestr¹.
Orkiestra piêknie te¿ wspó³brzmia³a z fortepianem, nie zag³uszaj¹c go, wspaniale z nim dialoguj¹c.
Pani zapowiadaj¹ca pierwsz¹ czêœÌ koncertu stwierdzi³a, ¿e nawet wielcy pianiœci czuli respekt przed chwil¹ rozpoczêcia IV koncertu Beethovena. Podczas gdy wiêkszoœÌ koncertów rozpoczyna siê od wejœcia orkiestry, daj¹c soliœcie czas na wejœcie w klimat utworu, dostrojenie siê do niego i ³agodne do³¹czenie do reszty, tu on musi zainicjowaÌ ca³¹ tê potê¿n¹ machinê, jest jak pierwsza kostka domina, która musi upaœÌ, by uruchomiÌ wszystkie pozosta³e;)
Kiedy Ingolf wszedÂł i usiadÂł przy fortepianie, poczuÂłam patrzÂąc na niego, Âże najwyraÂźniej czuje on tĂŞ odpowiedzialnoœÌ;) DÂłuÂższÂą chwilĂŞ koncentrowaÂł siĂŞ, pochylony nad klawiaturÂą. Wreszcie – kostka opadÂła

RozlegÂła siĂŞ ta pierwsza, nieÂśmiaÂła, "plumkajÂąca"

fraza samotnego instrumentu, echem odezwaÂły siĂŞ inne, i popÂłynĂŞÂło Allegro.
Jednak muszĂŞ przyznaĂŚ, Âże nie od razu udaÂło mi siĂŞ w peÂłni wczuĂŚ siĂŞ w klimat, bez reszty oddaĂŚ muzyce. Ingolf wydal mi siĂŞ jakby nie do koĂąca skupiony. SzukaÂł czegoÂś pod klapÂą fortepianu

Potem tar³ palce i krêci³ g³ow¹. Pomyœla³am, ¿e mo¿e dokucza mu palec, i znów siêga po swoj¹ magiczn¹ maœÌ, któr¹ pamiêtamy z konkursu

Fortepian zaÂś momentami zdawaÂł siĂŞ wchodziĂŚ z orkiestrÂą w lekki dysonans, jakby nie byÂł caÂłkiem dobrze nastrojony (co do tego, zgodziÂłyÂśmy siĂŞ potem z JulkÂą. Jak mi powiedziaÂła, nie jest to niestety instrument zbyt wysokiej klasy i nie zawsze staje na wysokoÂści zadania). Jednak w koĂącu to wszystko jakby siĂŞ uspokoiÂło, uregulowaÂło, Âświetna technika i uczucie przebiÂło siĂŞ przez niedostatki materiaÂłu i siĂŞgnĂŞÂło serca. I to allegro, mimo juÂż indywidualnego stylu nadal jakby subtelnie mozartowskie, pod koniec, w tych wspaniaÂłych, przejmujÂących trylach i pasaÂżach, ukazaÂło mi caÂłe swoje czarowne piĂŞkno.
A kiedy przyszÂło Andante, znĂłw poczuÂłam znajomy dreszcz i przed oczami duszy ujrzaÂłam szaroœÌ… mg³ê… i majaczÂące w tej mgle cienie… razem z nieziemskÂą muzykÂą zstĂŞpowaliÂśmy do otchÂłani, gdzie k³êbiÂły siĂŞ wzburzone ÂżywioÂły, utulane, koÂłysane Âłagodnymi dotkniĂŞciami dÂźwiĂŞkĂłw… A dÂźwiĂŞk Ingolf ma, jak wiadomo, piĂŞkny

Urok pozostaÂł juÂż do koĂąca. Rondo moÂże nie byÂło takim gejzerem radoÂści i energii, jak pamiĂŞtne, genialne, nieskazitelne wykonanie Zimermana z Bersteinem – nie jest Âłatwo, nie sposĂłb, przebiĂŚ takiego wzorca

- jednak byÂło dostatecznie radosne i triumfalne, aby przywoÂłaĂŚ nas z podziemnych krain smutku i zapomnienia w gĂłrĂŞ, do sÂłoĂąca

Dopiero po koncercie dowiedziaÂłam siĂŞ, co oznaczaÂły owe manipulacje przy fortepianie i zafrasowana mina! Co prawda Ingolf byÂł w mniejszym kÂłopocie niÂż kiedyÂś Paganini, z pewnoÂściÂą inaczej jednak gra siĂŞ na fortepianie z pĂŞkniĂŞtÂą strunÂą

Konferansjerka stwierdziÂła, Âże odtÂąd bĂŞdzie znany nie tylko z wyjÂątkowej muzykalnoÂści, ale teÂż i duÂżej odpornoÂści psychicznej

Dopiero po fakcie dowiedziaÂłam siĂŞ teÂż, Âże byÂłyÂśmy Âświadkami prawykonania tego koncertu przez Ingolfa! I obie stwierdziÂłyÂśmy, Âże jak na pierwszy raz, byÂło genialnie!!
A po przerwie byÂł emol… Emol jaki jest, wszyscy wiemy. I wiemy, Âże Ingolf jest poetÂą chopinowskiej frazy, i zna ten koncert tak, Âże jest on dla niego, jak powrĂłt na znajomÂą ÂścieÂżkĂŞ, po ktĂłrej idzie siĂŞ juÂż z zamkniĂŞtymi oczami, czujÂąc pod stopÂą kaÂżde zag³êbienie, kaÂżdy najdrobniejszy kamyk. WiĂŞc teÂż zagraÂł go tak, jak gÂłos duszy, ktĂłry zna siĂŞ, jak swojÂą wÂłasnÂą. A jednoczeÂśnie tak, jakby graÂł go po raz pierwszy; tak samo, a jakby caÂłkiem inaczej. ToteÂż trudno mi wrĂŞcz opisaĂŚ, co czuÂłam sÂłuchajÂąc. Bo byÂło to jednoczeÂśnie jak powrĂłt do domu, do stron dawno nie widzianych, a ukochanych, i jak spoglÂądanie w zachwyceniu na jak¹œ nieziemskÂą zjawĂŞ, nigdy dotychczas nie spotkanÂą. Jak Âłyk wody po dÂługiej podró¿y, jak dotyk wiatru na zmĂŞczonym czole. Jak ramiona bliskich tulÂące do serca. I jakby wszystkie te cuda przydarzaÂły mi siĂŞ po raz pierwszy.

I jak Beethoven przyprawiÂł mnie o dreszcz, tak nieuchronnie, niezmiennie, Ingolfowy Chopin doprowadziÂł do Âłez.
A kiedy zerwaÂła siĂŞ burza oklaskĂłw, kiedy caÂła sala porwaÂła siĂŞ z miejsc z gÂłoÂśnÂą owacjÂą, i kiedy, muszĂŞ to przyznaĂŚ, pÂłakaÂłam jak dziecko, roztrzĂŞsiona juÂż tÂą dawkÂą emocji, Ingolf usiadÂł na koniec jeszcze raz do klawiszy i uciszyÂł nas i poÂżegnaÂł koÂłysankÂą. I ukoÂłysaÂł nas tak, jak Orfeusz ukoÂłysaÂł gniewne boginie strzegÂące Hadesu. Tak mocno, Âże trudno byÂło otrzÂąsn¹Ì siĂŞ z tego uroku, powrĂłciĂŚ do Âświata realnych ksztaÂłtĂłw i dÂźwiĂŞkĂłw, przestawiĂŚ zmysÂły na odbieranie na przyziemnych falach, powoli, powoli, osiadaĂŚ w rzeczywistoœÌ, w ktĂłrej sÂą numerki do szatni i czas odjazdu ostatniego pociÂągu…
I to byÂł koniec koncertu, i ÂświatÂło, jakim mnie napeÂłniÂł grzaÂło mnie jeszcze podczas drogi do domu i z pewnoÂściÂą dodawaÂło siÂły podczas trudĂłw minionego tygodnia

I oczywiÂście dodatkowym atutem byÂło to, Âże spotkaÂłyÂśmy siĂŞ z JulkÂą!:))) ChociaÂż nie byÂło wiele czasu juÂż na rozmowĂŞ. Jednak kaÂżda minuta spotkania KurierowiczĂłw - bezcenna:)))
O tak, ja rĂłwnieÂż przekazaÂłam Ingolfowi, Âże PoznaĂą oczekuje go z niecierpliwoÂściÂą;))